(z odczytu podczas Nocy Ormiańskiej 13 czerwca 2006 r. w warszawskiej „Jadłodajni Filozoficznej”).
Powinienem może powiedzieć: „jacy są – według mnie” – ale liczę na inteligencję odbiorcy: każdy człowiek powinien mieć świadomość takiego według mnie, choćby swoją – jak mu się zdaje, „obiektywną”– informację powtarzał za nie wiadomo jak uznanym autorytetem. W każdym razie, prawdą nazywam tutaj pewną wiedzę empiryczną czyli doświadczenie, nabyte w kontaktach z krajem i z ludźmi. No, a wiedza niby-aprioryczna, stereotypy?... No cóż– parędziesiąt lat temu mówiło się o koniaku ormiańskim, o radiu Erywań (bardziej zresztą rosyjskim niż ormiańskim), nieco rzadziej – o Aramie Chaczat(u)rianie… Na zachodzie mówiło się kiedyś o ormiańskich terrorystach – nazywanych w swej ojczyźnie mścicielami – którzy dokonywali zamachów na reprezentantów władzy tureckiej. U nas starano się nie nadawać takim faktom rozgłosu.
Pewien polski dziennikarz powiedział w zatroskaniu, jeszcze w latach siedemdziesiątych, że „Armenia czeka na polskiego Kolumba”, o tym trzeba pamiętać również dziś. Owszem, z Wielkim Żeglarzem kojarzy się w tym kontekście kilka postaci, z których tylko trzy wymienię: profesor-orientalista Andrzej Pisowicz z UJ 1, dziennikarz Romuald Karaś – autor najlepszej polskiej książki o Armenii 2 oraz niezrównany tłumacz Andrzej Mandalian 3. Za rzetelność ich wiedzy i poprawność wdrażanego przez nich nazewnictwa można ręczyć: pierwszy z nich jest jedynym (sic!) w Polsce dyplomowanym armenistą, dwaj następni zaś, publikując swe książki, zasięgali konsultacji orientalistycznej, co chwalebnie wyróżnia ich na naszym rynku wydawniczym. Wcześniej był, nieżyjący już, „hinduista”, przepraszam: indolog – profesor Eugeniusz Słuszkiewicz; jako bodaj jedyny w Polsce naukowiec, pokusił się o przedstawienie zarysu historii literatury ormiańskiej na kartach monumentalnej przedwojennej Literatury Powszechnej Trzaski, Everta i Michalskiego….
Niektórzy z Państwa zwrócili może uwagę na portret, który tu widać. Od niego chciałbym zacząć – bo nie lubię abstrakcji i boję się spekulowania w rodzaju „jak wiadomo…,” „prawdą jest, iż…” Ufam autopsji i konkretom, może dlatego, że urodziłem się w Poroninie, uczyłem się na prowincji, uzyskując dyplom… technika–technologa leśnictwa i drzewnictwa (NB podobnie jak Jerzy Harasymowicz, autor wierszy poświęconych przodkom-Ormianom). Otóż ten przystojny mężczyzna na zdjęciu, z córką, o niewątpliwie ormiańskim profilu – to właśnie mój przyjaciel ze szkolnej ławy w technikum leśnym. Mówiono na niego po prostu Boguś, był powszechnie lubiany; czasem mówiono o nim „Żyd” – ze względu na ciemną karnację, nos – i jeszcze coś, – czego, jako dzieciaki, nie umieliśmy zwerbalizować…
Najogólniej mówiąc, był jakby trochę z innej bajki, niż reszta. Ale przecież nawet ta nasza reszta – niczym dzielni Zaporożcy u Sienkiewicza – była juz sama w sobie, za przeproszeniem, nielichą zbieraniną osobników z głuchych wsi, paru dużych miast. Byli wśród nas polscy Niemcy i Ukraińcy, jeden autentyczny góral z Podhala (dla jasności: nie ja!), sporo młodych ludzi urodzonych w leśniczówkach… A Boguś – tam pod Opolem był niby tutejszy, rodzice mieli kawałek pola i jakieś dorywcze zarobki. No i całkiem polskie – jak się nam wtedy wydawało – nazwisko: Teodorowicz .
Nazwisko, po latach przemilczania, dziś na szczęście przypomniane – przede wszystkim jako jednego z filarów nowożytnego chrześcijaństwa w Polsce i jednego z największych tego kraju patriotów – lwowskiego arcybiskupa katolickiego obrządku ormiańskiego Józefa, który – pomimo, jakże częstych, upomnień ze wszystkich stron! – jako poseł i kaznodzieja, w najtrudniejszych sytuacjach, śmielej niż inni przedstawiał – i polskie racje, i polskie obowiązki obywatelskie.
Ale wróćmy do Bogusia Teodorowicza. Co to właściwie znaczy: „był z innej bajki”?...
Ano, jest taki sympatyczny kawał o amerykańskim szpiegu, zrzuconym w okolicach ruskiej wioski. Babina mówi do niego: „pijesz jak nasi, jesz jak nasi, klniesz jak nasi, – ale ty nie nasz!...”. Zdesperowany szpieg pyta ją wreszcie: „Ale czemu tak, babciu, mówicie?!” – „A bo nasi, synku, czarni nie bywają!...”
Oczywiście, zarówno w przypadku bohatera dowcipu, jak i zacnego Bogusia, sprawa się z pewnością nie kończyła na mniej lub bardziej śniadym odcieniu skóry. Była jeszcze, jak mawiają Ormianie, jakaś inna pétite difference … Jakiś cieplejszy głos, cieplejszy temperament, cieplejsze poczucie humoru, które powodowało, ze nawet dość bezpardonowe (czy dosyć– surrealistyczne) jego docinki – przyjmowane były w naszej paramilitarnej kompanii z niezwyczajną wyrozumiałością, a nawet pozyskiwały Bogusiowi grono, jak to się dzisiaj mówi – fanów.
Po wielu latach, mając za sobą naukę języka ormiańskiego i nienajgorszą orientację w kwestiach ludoznawczych, poinformowałem Bogusia, w formie pytajnej: „A ty wiesz, Bogdan, ze jesteś Ormianinem?”. Zareagował spokojnie, wyjaśniając, ze nigdy w rodzinie nie było o tym mowy, ale nie ma nic przeciwko temu, żeby być Ormianinem. Nazwisko – po ojcu, ale i matka dalece nie polskiej urody i nazwiska, do tego siostra i kilku braci – śniadych, jak sam, Ormianów. A nazwisko – jak nazwisko Radziwiłł: dżentelmeni nie będą się spierać– kurpiowskie czy francuskie. Teodorowicz to nazwisko ormiańskie, i kropka (albo średnik – gdyby starczyło czasu na niuanse).
To juz może budzić powątpiewanie: a jakżeż to Ormianie o tak zacnym rodowodzie mogliby nie pamiętać o swoich korzeniach?... Na ten temat można by wiele mówić, zaczynając od stwierdzenia, iż – przeciwnie – Ormianie przywiązują do kwestii pochodzenia ogromną wagę; wystarczyłoby pod tym kątem przejrzeć encyklopedie ormiańskie, zwłaszcza tę wielką, wydaną jeszcze w latach siedemdziesiątych-osiemdziesiątych… W każdym razie najważniejsze jest to, iż te korzenie są niezmieernie – dłuugie… Przodkowie Teodorowiczów, Roszków, Abgarowiczów, Isakowiczów, Barączów, Axentowiczów i wielu, wielu innych świetnych rodów – pojawili się na naszych ziemiach kilkaset lat temu, nawet za czasów Kazimierza Wielkiego – a losy ich, o czym akurat nieczęsto się mówi, bywały jeszcze bardziej pokomplikowane, niż losy rodów rdzennie polskiej szlachty… Obecny na obchodach „Nocy Ormiańskiej” (i podobny do Aszota Howhakimiana – poprzedniego ambasadora Armenii) Maciej Bohosiewicz ma w tysiącletniej przeszłości tych samych przodków, co świetny nowelista Wahe Poghosjan. Oba nazwiska pochodzą nie od Bogusia czy Bogusza, lecz od św. Apostoła Pawła – Poghosa – w dialektach zachodnich Boghosa lub Bołoza (NB. mało kto dziś pamięta, że to właśnie Karol Bołoz-Antoniewicz jest autorem ślicznej pieśni kościelnej Chwalcie łąki umajone…).
*
No, ale właśnie… Zreflektowałem się i widzę, ze z rozpędu powiedziałem niedawno coś, czego nie umiałem dotąd sformułować. I gotów jestem chyba przytaknąć: owszem, to szczególne coś w Ormianach nazwałbym ciepłem. W niekonwencjonalnym sensie i takim właśnie kontekście, w jakim tego słowa użyłem. Powtórzę: w głosie, w uśmiechu, w temperamencie, w poczuciu humoru. Słuchając rasowej bajki ormiańskiej, przekonamy się, że tu nie chodzi ani o tzw. ciepłego wujka, ani o ciepłe kluchy. Raczej o ciepło mocnej reki, poklepującej cię po ramieniu dla opamiętania: „weź ty się człowieku nie wygłupiaj!”…
Jest to zatem kultura słonecznego ciepła, połączonego z pewnością – ale nie ciężkością – skały z owego „kraju kamieni”, „Karastanu”, w którym pewne gatunki kamieni są lekkie niczym pumeks, a buduje się z nich domy. Ciepła, słodkawa i lekko smutna tez jest na ogół muzyka Ormian: autora Tańca z Szablami Arama Chaczatriana i Arno Babadzaniana – kompozytora eterycznej muzyki baletowej – ale także żywiołowych szlagierów, jak choćby Serce na śniegu, śpiewane przez Muslima Magomajewa (skądinąd – Azera). Przypomnijmy o często nie kojarzących się z ormiańskością balladach Aznavoura (a śpiewał przecież na świeżych gruzach Leninakanu, zaraz po trzęsieniu ziemi, również podczas pielgrzymki Papieża-Polaka do Armenii), o nie kojarzonych z macierzyńsko-ojcowską tkliwością piosenkach Cher, ale także – o budzącej niegdyś silne emocje Sylvie Vartan, którą, co prawda, mało kto dzisiaj pamięta (była czas jakiś żoną francuskiego piosenkarza-skandalisty o pseudonimie Johny Halliday). Robił u nas za Cygana Eram Manukjan–Manukjanski z poznańskiego zespołu „Roma”. I, w sposób już nieoczywisty – wiąże się z tą melosferą, przyznający się również do ormiańskiego rodowodu, Krzysztof Penderecki. Nie potrafię pod kątem specialité de la maison ocenić Filipa Kirkorowa (męża Ałły Pugaczowej) – wokalnie na pewno jest niezły; nas Polaków może jednak zastanawiać związek jego nazwiska z imieniem Kirkora z Balladyny. I słusznie – bo to ludowa forma imienia Grigor, imienia patrona chrześcijańskiej Armenii, św. Grzegorza.
Gorące i słoneczne jest na ogół malarstwo Ormian; tacy są na pewno – Martiros Sarian, Minas Awetisjan, Hagop Hagopian… Trochę mniej w kolorystyce, ale na pewno w przeżyciu świata – Teodor Axentowicz. I wielcy „malarze” światowej kinematografii: Sergiej Paradżanow i Jerzy Kawalerowicz. Promieniujący ciepłem – każdy na swój sposób – znani aktorzy: Zbigniew Cybulski, Gregory Peck, Frunze Mkrtczjan i Armen Dzigarchanian... Ciepło, jeszcze wyraźniej opanowane przez refleksję – w aktorstwie Adama Hanuszkiewicza, Anny Dymnej, czy też, na przykład, Olgierda Łukaszewicza – a tak, owszem...
Literatura – też z dominantą wyrozumiałego, nieco smutnego uśmiechu – jak w twórczości Howhannesa Tumaniana, autora groteskowych bajek – o zmarłym, choć nienarodzonym, Kikosie oraz o niefortunnym Panosie, jak również poematu Anusz, z którego zrobiono piękną operę pod tym samym tytułem…
Bez wyraźnego uśmiechu na ustach, ale z podobnym co najmniej ciepłem, by nie rzec – żarem i zapamiętaniem – wieszczyli światu potomkowie Ormian: Awetik Isahakian i (znacznie wcześniej) Juliusz Słowacki, którego bohater nazywa siebie przecież– Herem Armeńczykiem (od imienia mitycznego Mhera z Sasunu).
Piewcą i czcicielem słonecznego ognia był, niesłusznie dziś sprowadzany przez masowych czytelników do roli trybuna rewolucji komunistycznej – jako ze jego romans z komunizmem był tyleż przelotny, co i typowy dla swego czasu – najlepszy, moim zdaniem, 20–wieczny poeta Armenii Jeghisze Czarenc – gdy intonował:
To, co żywe, wciąż wre i goreje,
To, co żywe, wciąż płonie i spala,
Póki słońce w ten świat ogień leje,
Pókiś żyw, to się pal i idź dalej 4…
„Chłodnymi” nikt, jako żywo, nie nazwałby powojennych „kultowych” poetów Armenii Howhannesa Sziraza i Parujra Sewaka…
*
…Ach, ten uśmiech ormiański, oscylujący od zatroskania do politowania i poczucia wyższości – spróbujmy go zrozumieć: wyraża on stosunek do rzeczywistości z perspektywy cywilizacji liczącej sobie ładne parę tysięcy lat!... Cywilizacji, która godnie partycypowała w bajecznej i dumnej potędze słonecznego Iranu i majestatycznym patosie Bizancjum!... To od Ormian możemy uczyć się – w jak najlepszym sensie – uroczystego, a wiec pięknego stylu życia, eleganckiego stylu wysławiania się, który u nas gdzieś się zatracił…
Prostszy – ale tylko pozornie – jest dobrotliwy, choć z maleńką, jak na Ormianina przystało, iskierką sarkazmu – William Saroyan, którego nowelki przekładał miedzy innymi, przed samą swoją śmiercią, najaktywniejszy apostoł powojennego „ormiańskiego odrodzenia” w Polsce – Lewon Ter-Oganian, poliglota, erudyta i prawdziwy arystokrata ducha. Ciekawe, – ale nawet on, ze swą znajomością różnych, niekiedy rzadkich, języków – właśnie ormiańskiego, praktycznie, nie znał; nie miał po temu zbyt wielu możliwości na zesłaniu i w obozie na Syberii, a zaczął się go uczyć – bagatela – po siedemdziesiątce. Nie posiadł też czynnej znajomości ormiańskiego naprawdę wspaniały tłumacz – Andrzej Mandalian; posiadł za to niezrównany kunszt i nawyki warsztatowe autentycznego filologa i rasowego tłumacza. Dzięki tym prerogatywom oraz ogromnej erudycji, połączonej z subtelnym słuchem poetyckim i intuicją niebywałą, która jest jednym z największych majątków tłumacza – ofiarował Polakom z pewnością najwięcej wartościowych przekładów, zwłaszcza wierszy ormiańskich; jemu zawdzięczamy ukazanie się, między innymi, tomików Czarenca 5, Emina 6, Isahakiana 7, świetnej antologii wierszy starożytnych 8. I tu nie dziwmy się: nie zaistniał w języku przodków Mandalian, tak jak nie zachowały się ormiańskojęzyczne utwory Zimorowicza, Szymonowica, ani notatki w tym języku członka-założyciela Komisji Edukacji Narodowej – Grzegorza Piramowicza…
*
Sam pogański bóg Ormian, płomienny Wahagn, którego imię przywołuje na myśl puklerz (wahan) i ogień (również upostaciowany przez staroindyjskiego Agni) 9, był, z kolei, synem Aramazda, utożsamianego zwykle z irańskim Achuramazdą, którego prorokiem był Zaratusztra. A nie można zapominać o aktywizmie, o odpowiedzialności każdego i wszystkich za losy świata, jaką propagowała Zoroastryjska księga ksiąg – Awesta. A w sferze rytualnej – o kulcie żywiołów, zwłaszcza ognia, który stale płonął w świątyniach wyznawców Zaratusztry, niekiedy nazywanych czcicielami ognia.
Z tych samych źródeł rozpoczął swą dziejową drogę manicheizm, a potem – powstała w Armenii VII wieku, a promieniująca na znaczną część Europy herezja paulicjańska: chrześcijański manicheizm, którego trwałym i niezmiernie ważnym plonem stała się, wyróżniająca religijność Ormian, by tak rzec, „dematerializacja” boskości, jaka przejawia się, między innymi, w odrzucaniu wszelkich skłonności do antropomorfizowania Bóstwa, i pozwala sądzić, iż zarzut monofizytyzmu, jaki ciążył na Apostolskim Kościele Ormiańskim (formalnie – prawie do końca XX wieku!) choć, w nowożytności, anachroniczny – nie był wszakże do końca bezpodstawny.
Kultura religijna Armenii zachowuje dużo ze swej starożytnej ezoteryki i broni się przed uprzedmiotowieniem kultu na różne sposoby. Ale też więcej jest tu pierwiastków tajemnicy, elementów mistyki.
Do reliktów paulicjańskich można chyba zaliczyć stosunkowo mniejsze znaczenie duchowieństwa w życiu codziennym Armenii, niż w wielu innych krajach chrześcijańskich. Nie łączy się tu spraw przyziemnych ze świętością – pozwala to niekiedy np. poetom i muzykom ormiańskim być ludźmi bardzo – również w sensie pozytywnym – praktycznymi. (Któregoś razu, jeszcze w latach siedemdziesiątych, natknąłem się w Warszawie na grupę młodych turystów z Armenii, wśród których przeważali literaci, artyści i studenci. Dość łatwo weszliśmy z sobą w komitywę, toteż starałem się im to i owo doradzić. W pewnym momencie jeden z nich, zdaje się, że malarz – mówi: „Posłuchaj. Pytają nas, czy mamy jutro iść do jakiegoś muzeum [Narodowego], czy może raczej – na bazar: podobno jest tu u was jakiś gigantyczny bazar?” Na co się mamy zdecydować?... Popatrzyłem w oczy swojemu rozmówcy i znalazłem w nich autentyczną rozterkę. Powiedziałem: „Posłuchaj. Takie muzea możecie sobie pooglądać u siebie. No – jeśli nawet nie w Erywaniu, to przecież jeździcie do Galerii Tretiakowskiej czy do Ermitażu. A takiego bazaru, owszem – tam nie znajdziecie”. W oczach rozmówcy pojawiła się ulga, zrozumienie i coś w rodzaju wdzięczności…)
Przy okazji trzeba sprostować nieporozumienia związane z instytucjami kościelnymi Ormian. Kościół Ormiański – jako pierwszy w historii kościół chrześcijański, uznany przez władzę państwową, a więc monarchę– utrzymał też bez większych zmian, aż do naszych czasów, swój charakter i obrzędowość, podobnie jak syryjski i koptyjski; niezbyt słuszne jest wiec nazywanie go kościołem prawosławnym, z którym nie łączy go żaden związek instytucjonalny. Potomkowie Ormian w Europie, również w Polsce – są unitami, tzn. katolikami zachowującymi większość rytuałów i tradycji macierzystego obrządku. U nas ich wikariuszem jest ksiądz Tadeusz Isakowicz–Zaleski, który w dniu św. Antoniego, 13 czerwca – dniu tradycyjnych odpustów w Kutach nad Czeremoszem, a zarazem dorocznych zjazdów Ormian z Polski i Rumunii – odprawia mszę ormiańską w Krakowie, w intencji dawnych Ormian Pokucia i Bukowiny.
*
Zaraz… Ale – jak to w końcu jest z tym ciepłem ?…
Parę bardzo osobistych, a więc prawdziwych, impresji na temat tego, co przez człowieka z zewnątrz może być odbierane jako nadopiekuńczość. Kiedy gościłem prawie miesiąc u mojego ormiańskiego przyjaciela-pisarza, nie mogłem nijak wyłamać się spod kurateli: „sam nigdzie nie chodź, nie wypada – znajdę czas, to razem pójdziemy” itp. Pewnego dnia – szczęście w nieszczęściu – trochę się posprzeczaliśmy i, korzystając z okazji, oświadczyłem, że jako człowiek wolny i dorosły wybieram się na parę dni na południe, w góry (w okolice Zangezuru, tzn. w pobliże granicy z Azerbejdżanem, gdzie zaczynało się już robić już nie tylko ciepło, ale nawet gorąco). Kiedy dojechałem autobusem do miasta Sisjan, zapytałem nieopatrznie, gdzie jest dom rodzinny mojego ulubionego poety Hamo Sahiana. Na to młody mężczyzna powiada: „To nie tu, trzeba pojechać do miejscowości Lor. Ale ja też tam jadę, właśnie tam mieszkam”. Pojechaliśmy. Na miejscu facet mówi: Chodźmy. No więc idziemy, po jakimś czasie upewniam się: idziemy do domu Sahiana? – „Nie, na razie idziemy do mnie, musi pan zajść w gości, zjemy obiad, przenocuje pan, a jutro – może, jak będzie czas, pokażę panu, gdzie jest ten dom”… Z gościnnych objęć gospodarza wyrwałem się (prawie dosłownie!) zaraz po posiłku i powędrowałem, przekraczając potok, już w stronę gór.
Nareszcie wolny!... Ale w połowie dość wysokiej góry, o równym, jak na wulkanie, zboczu – usłyszałem najpierw warkot traktoru, a po pewnym czasie – głośne, sienkiewiczowskie, pytanie: Ur es gnum? Gdzie idziesz?... A zadał je miejscowy wójt, pan NN, który próbował mnie wylegitymować, pytał, po co przyjechałem z Erywania (bo nie mówiłem, że z zagranicy) tutaj, pomiędzy Scyllę Karabachu a Charybdę Nachiczewania. Nie przyjmował do wiadomości – jako góral i to w dodatku ormiański – że sprawia mi satysfakcję piesze włażenie na góry i nocowanie w wąwozie. Było niewesoło. I było zgorszenie i frasunek energicznego i gościnnego włodarza doliny Lor, który wymógł na mnie obietnicę, że jutro, a najdalej pojutrze zamelduję się pod jego dachem, by wypić najpierw pienistej wody mineralnej wprost ze skały przy domu, a potem – samogonu z owoców morwy, czyli tego, co piją naprawdę górale ormiańscy….
*
No, dobrze… – zapytacie, nieco rozczarowani – a co jest z tą mafią ormiańską?... No cóż. Jeżeli ludzie czują się jak jedna wielka rodzina, a co więcej, w dużym stopniu naprawdę, całkiem dosłownie, ją stanowią; jeśli nie tylko czują, ale i sprawują odpowiedzialność za swych bliskich, ich cześć, dobro materialne i komfort psychiczny; jeśli ponad prymitywną agresywność przedkładają, na co dzień, perswazję – to można mieć i takie skojarzenia. Ale – po co?... Jak powiada świetne przysłowie ormiańskie, jeśli chcesz być odważny, to miej konia pod oknem – i jedną nogę w strzemieniu…
Geworg Emin napisał nawet osobny wiersz na temat Armenii i ostrożności (tłumaczył go Igor Sikirycki) 10:
Lepiej ostrożnie mów w Armenii:
Wśród skał urwistych i w parowach
Echo się budzi w okamgnieniu
I w świat unosi wszystkie słowa […]
Bez życzliwości nie wyminiesz
Nikogo na przełęczy stromej,
Gdzie mgła nad wąską ścieżką płynie,
A za nią los twój niewiadomy […]
Owszem: Yzgu"jsz jeghi"r Hajastanu"m 11… – Ale przecież Emin napisał także inny wiersz: A czy wiesz jak łapie się małpy?... Pozwólcie, że właśnie tym utworem, z bardziej optymistyczną pointą, w przekładzie Andrzeja Mandaliana 12, zakończę swój odczyt .
A czy wiesz, jak się łapie małpy?
Do dzbanów o wąskich gardłach
Na wabia, na kostkę cukru,
Którą tak łatwo ukraść
Z dzbanów o wąskich gardłach –
Wystarczy włożyć łapkę,
Chwycić w pośpiechu w garstkę,
Z uciechy śmiechem parsknąć
I dostać się w pułapkę.
Takie to małpie szczęście:
Patrzeć na świat pogodnie,
Zaciskać kostkę w pięści,
Której się nie wyciągnie...
Cóż robić?
Próbować siłą? Dzban nie odmieni kształtu.
Wypuścić cukier? – Zaprzeć się samej siebie?
Tak właśnie, mój drogi, łapie się małpy.
Ale cóż to nas obchodzi,
Przecież jesteśmy ludźmi.
1. Por. A. Pisowicz, Gramatyka ormiańska, Księgarnia Akademicka, Kraków 2001; A. Pisowicz, Słownik pisarzy radzieckiej Armenii, Koło Zainteresowań Kulturą Ormian, Warszawa 1992. Uwaga: przymiotnik radzieckiej w tytule określa przede wszystkim ramy czasowe i geograficzne, niekoniecznie zaś, jak mogłoby się zdawać, ideologie figurujących tam literatów; starczy powiedzieć, że znaleźli się tam „klasycy” literatury ormiańskiej tej rangi, co Tumanian i Isahakian. Dla uświadomienia sobie stanu polskiej wiedzy armenistycznej, a przede wszystkim dla wprowadzenia do historii Armenii i wyrobienia właściwego, a więc – krytycznego stosunku do opracowań, mieniących się historycznymi, szczególnie polecam lekturę (nadspodziewanie atrakcyjna, nawet dla nie-humanistów!) innego tekstu Pisowicza.
2. R.Karaś, Szukam raju, wydanie pierwsze, Iskry, Warszawa, 1975. Ciekawy kazus stanowi wznowienie tej książki: (Książka i Wiedza, Warszawa, 1979); W jednym miejscu (w „stopce” na końcu) czytamy: wydanie pierwsze. Natomiast na początku (str. 2) – the second, shortened edition. Jak się nietrudno domyślić, „prawdziwsza” jest informacja sformułowana w języku obcym…
3. Wiele cennych, prawdziwie rzetelnych wiadomości o kulturze Armenii znajdziemy w obszernych komentarzach (a właściwie – całych esejach) pełniących role wstępów w przygotowanych przez Mandaliana publikacjach fundamentalnych dzieł piśmiennictwa ormiańskiego, takich jak Księga dziejów – Kronika ormiańska Arakela z Tabryzu (Arakela Dawrizeci), przeł. W. Dąbrowski i A. Mandalian, wstęp W.Hensel, PIW, Warszawa 1981; Księga śpiewów żałobliwych Grzegorza z Nareku, oprac. A. Mandalian (przekł. zbiorowy), Warszawa 1990.
4. Jeghisze Czarenc, To, co dobre, wciąż wre i goreje... (oraz: Siostro, to agonia twoich warg, łagodna...; Połóż palce dziewicze na moje oczy...; Widziałaś tysiąc i jedną ranę — i ujrzysz jeszcze...; Znów sam na sam ze sobą stoję jak ogłuszony...; Zerwał się wiatr... ), tłum. z jęz. ormiańskiego J. Szokalski, „Literatura na Świecie” 1988, nr 3 (200), s. 347-349. Tegoż utworu, dość swobodny, przekład W. Woroszylskiego – w książce: Egisze Czarenc, Poezje zebrane [por. następny odsyłacz], s. 60. Przy okazji: utniakner arewin, tytułowe „oktostychy” (czy może – ostrożniej – ośmiowiersze, bo to niekoniecznie, z punktu widzenia wersyfikacji to samo znaczy) to nie pieśni „słoneczne”, lecz – „do słońca” („na cześć słońca”).
5. Jegisze Czarenc, Poezje wybrane, oprac. A. Mandalian i G. Emin, PIW, Warszawa 1962; Awetikh Isahakian, Wiersze i poematy, Stara poezja armeńska oprac. A. Mandalian, PIW, Warszawa 1970. (Por. też Awetikh Isahakian, Wiersze i poematy, Stara poezja armeńska oprac. P. Kuncewicz, PIW, Warszawa 1970.
6. Geworg. Emin, Wiersze, tłum. oprac. A. Mandalian, PIW, Warszawa 1960.
7. Awetik Isahakian, Wiersze i poematy, Stara poezja armeńska oprac. A. Mandalian, PIW, Warszawa 1970. (Por. tez Awetik Issahakian, Poezje wybrane , oprac. P. Kuncewicz i A. Szymański, LSW, Warszawa 1975.
8. Stara poezja armeńska oprac. A Mandalian, PIW, Warszawa 1970.
9. Profesor Pisowicz ( par excellence - iranista), objaśnia: „imię irańskiego pochodzenia; (Wahagn) oznacza ` "pogromcę wrogów" (epitet Indry).
10. Poezja armeńska, oprac. P. Kuncewicz i A. Szymański, Łódź 1984, s. 357.
11. O tym, jak Armenia postrzega siebie sama w swojej poezji, pisałem w esejach: Armenia na rozdrożach: współczesna poezja ormiańska wobec zagrożeń bytu narodowego (w:) Studia Litteraria Polono-Slavica 2, Literackie świadectwa zniewolenia, SOW, Warszawa 1996, s. 195 – 215; „Litery ormiańskie, alfabet Ormian”… – język jako motyw poetycki w liryce XX wieku / Ogólnopolskie spotkanie poświęcone 1600-leciu powstania alfabetu ormiańskiego, Kraków, 17 kwietnia 2005 r. (organizator – Ormiańskie Towarzystwo Kulturalne w Krakowie). Wyd.: VI Ogólnopolskie Spotkanie Środowiska Ormiańskiego. Streszczenia referatów, Kraków 2005, s. 12-19.
12. Geworg. Emin, Wiersze, tłum. oprac. A. Mandalian, PIW, Warszawa 1960, s. 18.
Artykuł ze strony: www.dalavichtimes.co.uk/Armenia/Armenia.htm