Wywiad z Przemysławem Błaszczakiem aktorem i reżyserem Teatru ZAR
- O ludobójstwie wymazanym z pamięci, wyprawie szlakiem wypędzonych Ormian i teatrze jako rozdrapywaniu ran - mówi Przemysław Błaszczak
- Kiedy na ekrany polskich kin wchodziło "Pokłosie", teatr ZAR, do którego należysz, organizował konferencję o rzezi Ormian na początku XX wieku. Na przyszły rok zapowiadacie premierę spektaklu na ten temat. Czy między przypadkami mordowania Żydów przez Polaków w czasie drugiej wojny światowej i rzezi Ormian podczas pierwszej wojny zachodzą jakieś paralele?
- Pod względem ofiar są to wydarzenia nieporównywalne. W latach 1915-1917 wymordowano 1,5 mln Ormian, którzy byli obywatelami Imperium Osmańskiego. Więc jeśli szukać odpowiedniego porównania, to do Holocaustu w ogóle, do przemysłu zbrodni, zorganizowanego przez hitlerowców. Jednak przyglądając się bliżej pewnym mechanizmom psychologicznym, możemy odkryć podobieństwa między Turkami i Polakami w podejściu do zbrodni historycznych, popełnionych przez własny naród. W obu przypadkach mamy do czynienia z wyparciem tego ze świadomości. Turcy mówią co najwyżej o "wysiedleniach ze względu na działania wojenne". W ogóle nie przyjmują do wiadomości, że z ich rąk, bądź z rąk Kurdów, których inspirowali, zginęło półtora miliona ludzi. W Polsce też nie chcemy mówić głośno o tym, że podczas wojny nasi rodacy dopuszczali się mordowania Żydów. Mówimy o tym coraz głośniej, ale pamiętamy sensację, jaką wywołała książka Grossa na temat mordu w Jedwabnem. Jak głośno polska prawica krzyczała, że przepraszać nie wolno, że nic takiego nie miało miejsca, że to byli Niemcy itd. Więc sposób pisania historii, przemilczanie zbrodni - tu można doszukać się punktów stycznych. Znamienne, że Hitler na odprawie dowódców wojsk przed wkroczeniem do Polski powiedział: - Mordujcie kobiety, dzieci i starców! Kto dziś pamięta o rzezi Ormian?
- I to pytanie stało się jednym z haseł waszej konferencji. Teatr ZAR nie boi się trudnych tematów. W "Cesarskim cięciu" zajmowaliście się problemem samobójstwa. Co sprawiło, że teraz zdecydowaliście się na spektakl o ludobójstwie Ormian?
- Do Armenii doprowadziła nas muzyka. Już przy pracy nad pierwszym spektaklem zetknęliśmy się z tradycjami muzycznymi Gruzji i Armenii. Zdecydowaliśmy się na realizację przedstawienia w oparciu o muzykę gruzińską, ale Armenia nie dawała nam spokoju. Ciągle wracaliśmy do muzyki Ormian i tak pojawiła się przed nami postać Komitasa. Był to etnomuzykolog, który na przełomie XIX i XX wieku wędrował po obszarze zamieszkanym przez Ormian i zapisywał tradycyjne pieśni. Taki ormiański Kolberg. To on doprowadził nas do rzezi Ormian. Był jej świadkiem, Turcy z jakichś powodów, może ze względu na jego geniusz muzyczny, zachowali go przy życiu. Natomiast on, widząc, co się stało z Ormianami, przeżył ogromny wstrząs. Zamilkł, zapadł się w siebie, już nigdy nie wypowiedział ani słowa. Ten moment jego biografii staje się punktem wyjściowym naszego spektaklu. Dochodzimy do dziury, w którą zapada się Komitas i wpadamy tam razem z nim.
- Muzyk, który milknie w reakcji na zagładę narodu.
- Tak. Na mordowanie całych wiosek i gigantyczny projekt przesiedleń, który pociągnął za sobą masę ofiar.
- Milczenie Komitasa przyciągnęło was do Anatolii.
- Pojechaliśmy tam w lipcu tego roku. W czas upałów, aby zbliżyć się jakoś do przeżyć ludzi, pędzonych w lipcu 1915 w marszu śmierci. Nie mogliśmy podać władzom faktycznego powodu naszego przyjazdu. W miejscowości Harput filmowaliśmy porośnięte krzakami wzgórze o zupełnie nienaturalnym, tarasowym kształcie. Tyle pozostało po ulicach i domach niegdyś potężnego ormiańskiego miasta. Błyskawicznie obok nas pojawił się uzbrojony patrol, zażądał okazania pozwolenia na filmowanie. Spotykaliśmy się tam co najmniej z podejrzliwością. Natomiast głębiej, w stronę Kurdystanu, a potem w Diyarbakir, stolicy kurdyjskiego ruchu oporu, okazało się, że pamięć o Ormianach i ich rzezi jest żywa. Kurdowie przychodzili do nas i mówili: - Przepraszamy. Zrobiliśmy Ormianom coś, co za chwilę Turcy zrobili nam. Zostaliśmy użyci jako bezmyślne narzędzie. Podróżowaliśmy w kierunku granicy syryjskiej, bo tam gnano Ormian ze środkowej Anatolii. Oficjalnie nazywało się to przesiedleniem, docelowym miejscem miała być pustynia syryjska. Tak naprawdę był to marsz śmierci, przeżyło mniej niż 1/8 wypędzonych. W Mardin, na granicy turecko-syryjskiej, zobaczyliśmy helikoptery, samoloty i czarne słupy dymu - zaczynała się właśnie wojna syryjska. Idąc śladem wydarzeń sprzed stu lat, zderzyliśmy się z historią, która rozgrywa się tu i teraz.
- Bardzo gruntownie przygotowujecie się do spektakli. Odbywacie podróże studyjne, spotykacie się z ludźmi kultywującymi ginące tradycje. Co dla was bardziej się liczy, proces tworzenia czy jego finalny efekt?
- Nie wiem, czy można tak wartościować. Pracujemy w teatrze, więc spektakl jest dla nas ważny. Natomiast faktem jest, że ten projekt otwiera jakiś nowy etap w naszej pracy. Dotarło do nas, że coś, co zaczęliśmy rozdrapywać, jest tak ogromne, że nie mamy odwagi powiedzieć: "dosyć, robimy z tego tylko spektakl". Przedstawienie będzie tylko jednym z efektów naszego spotkania z tym kompleksowym tematem. Zawiera się w nim i wielka zbrodnia, i fakt jej wymazywania z historii, i gigantyczna ściana politycznej poprawności. Interesy Turcji są bardzo żywotne w Europie. Pamiętamy, jak zachwiały się stosunki dyplomatyczne między Turcją a Francją, kiedy Francja uznała rzeź Ormian. Dwa lata temu we Wrocławiu, na Świdnickiej i na Rynku, miała być ustawiona wystawa, poświęcona ludobójstwu Ormian. Środowiskiem, które zgłosiło sprzeciw, była gmina żydowska.
- Kwestia zagłady Żydów pojawiła się także na waszej konferencji, która miała przecież inny temat.
- Jednym z naszych gości była Irena Grudzińska-Gross, żona Tomasza Grossa i współautorka jego książek. Przyleciała ze Stanów, specjalnie na premierę "Pokłosia" i na naszą konferencję. Przyszła też pani Małgorzata Różewicz, synowa poety Tadeusza Różewicza, aby toczyć bój z Grudzińską. Twierdziła, że nie wolno takich dział wytaczać przeciw Polakom, że to szkodzi Żydom tu mieszkającym. Nagle się okazało, że polski panel w drugim dniu konferencji poświęconej Ormianom grawitował zupełnie w stronę sprawy żydowskiej.
- Czy wobec tego stawiacie sobie pytania, jak zainteresować Polaków, tak bardzo pochłoniętych własną historią, losem Ormian?
- Jednym z narzędzi działania będzie spektakl. Wierzę, że będzie sam w sobie całością, która się obroni i skłoni co najmniej do przemyśleń. Towarzyszyć temu będą inne wydarzenia, w maju 2013 zorganizujemy kolejną edycję konferencji VoicEncounters. Przed premierą planujemy we Wrocławiu zorganizowanie dużej wystawy fotograficznej.
- W Oławie żyją potomkowie polskich Ormian. Czy doszło już do jakiegoś spotkania między wami, np. na listopadowej konferencji we Wrocławiu?
- Wśród uczestników byli członkowie diaspory wrocławskiej. Dla naszych gości zorganizowaliśmy kolację w restauracji ormiańskiej i również przez ten kontakt pojawiło się zainteresowanie miejscowej diaspory. Naszemu nauczycielowi śpiewu ormiańskiego, Aramowi, wspominałem o tym, że w Oławie istnieje gmina ormiańska. Natomiast osobiście nie miałem możliwości bliższych kontaktów z tą grupą. Bardzo bym się ucieszył, gdyby w maju 2013 przyjechali do Wrocławia na kolejną konferencję o rzezi Ormian.
- Oni mają własne doświadczenia, dotyczące mordów ze strony ukraińskich nacjonalistów podczas ostatniej wojny.
- Może to dobry moment na spotkanie i rozmowę? Bo faktem jest, że my patrzyliśmy daleko, do źródeł. Ale jeżeli okazuje się, że ta tematyka rezonuje w najbliższym otoczeniu, to nic bardziej ożywiającego nie mogę sobie wyobrazić.
Przemysław Błaszczak - Urodzony w 1976 roku w Oławie, obecnie mieszkaniec podoławskiej wsi. Absolwent filozofii na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Wrocławskiego. W latach 1996-1999 pracował w Teatrze Pieśń Kozła. Od 2004 roku związany z Teatrem ZAR - aktor i reżyser. Rozmawiał: Xawery Piśniak
Artykuł na podstawie http://gazeta-olawa.pl/artykul-5001-kto-dzis-pamieta-o-rzezi-ormian.html